"To co wydarzyło się w przeszłości nie jest tak ważne jak sposób, w jaki zapisało się to w naszej pamięci." Prawdę tę zawarł w swym filmie "Amarcord" wiele lat temu jeden z wielkich mistrzów kina, Federico Fellini. Osobisty i nostalgiczny ton, w jakim reżyser opowiada o życiu w Rimini, miasteczku ze swego dzieciństwa, po latach odnaleźć można w "Złotych czasach radia" Woody'ego Allena. W latach 40. w Ameryce radio było jedynym medium, które nie ograniczało się wyłącznie do informowania i rozrywki. Było czymś znacznie więcej - łączyło ludzi niezależnie od zajmowanej pozycji społecznej, czy przynależności do grupy etnicznej. Stanowiło istotny element ich życia. Woody Allen (filmowy narrator) z nostalgią przywołuje tamte czasy, tym bardziej, że odtwarza przy okazji własne wspomnienia z dzieciństwa. Nie jest to jednak film autobiograficzny. Reżyser - poprzez swoje młodzieńcze emocje i spostrzeżenia - ukazuje życie niezamożnej żydowskiej rodziny z rejonu Rockaway Beach, nowojorskiej dzielnicy Brooklynu. W tej licznej familii pełno jest ciotek i wujków - z ich nawykami, zabawnymi zwyczajami i marzeniami. Razem z sąsiadami tworzą barwny światek przedmieścia zasłuchany - zgodnie z duchem czasów - w dźwięki wydobywające się z radia. Każdy z członków rodziny ma swoją ulubioną audycję. Mały Joe (Seth Green) uwielbia "Mściciela w Masce", ciotka Cecil (Renee Lippin) lubi słuchać brzuchomówcy, a Ruthie (Joy Newman) naśladuje piosenkarkę Carmen Mirandę. Niekiedy radio ingeruje w życie swoich słuchaczy - ciotka Bea (Dianne Wiest) zostaje porzucona przez narzeczonego w chwili, gdy w radiu zostaje nadany fantastyczny "reportaż" Orsona Wellesa o inwazji Marsjan na Ziemię. Film otrzymał nominację do Oscara w kategorii za najlepszy scenariusz. Na uwagę zasługuje muzyka - Allen wykorzystał wiele znanych melodii w wykonaniu, m.in. Millera, Jamesa i Goodmana oraz dawne nagrania Carioki, Tico Tico czy La Cumparsity.