Opowieść o Stanisławie Kmieciku, nowosądeckim bezrękim od urodzenia malarzu. Urodził się on w 1971 roku, bez rąk, jak wiele wówczas dzieci w całej Europie. Jego matka będąc w ciąży zażywała lek, który okazał się szkodliwy dla noszonego przez nią płodu. Jednak troskliwość rodziców, a zwłaszcza matki, sprawiła, iż – jak mówi – długo nie wiedział, że nie ma rąk. Kiedy chciał otworzyć drzwi, one natychmiast otwierały się przed nim „same”. Tym boleśniejszy był dla niego moment uświadomienia sobie swojej odmienności. Postanowił zostać artystą, w przekonaniu, że nic innego nie może robić. Za sprawą kalectwa osiągnął niezwykłą biegłość w najbardziej skomplikowanych czynnościach. Używając stóp nie tylko maluje, lecz prowadzi samochód, fotografuje, korzysta z telefonu komórkowego, zapala zapałki i pali papierosy. Chętnie spotyka się z przyjaciółmi na zakrapianych imprezach. Z radością baraszkuje po łące z synem, który z ufnością, z jaką synowie wsuwają małą rączkę w ciepłą dłoń ojca, chwyta podczas wędrówki pusty rękaw Staszkowej kurtki...