Bohaterki filmu Canteta przyjeżdżają na Haiti niczym do odzyskanego raju. Czego szukają w ramionach ciemnoskórych żigolaków? Czy tylko seksualnej przygody, zastrzyku młodości, poczucia władzy? Być może płacąc za seks kupują wraz z nim iluzję bycia przez moment kimś innym: bardziej pożądanym, kochanym, kimś lepszym. Nikt nie roztrząsa tu moralnych dylematów. Upokarzający dla obu stron proceder zaciera swoje kontury w sielankowej scenerii. Miejscowi doskonale rozpoznają potrzeby swoich podstarzałych klientek usiłując za wszelką cenę podtrzymać ów sztuczny raj. Tymczasem tuż obok zamkniętych kurortów toczy się prawdziwe życie wyspy świat biedy, przemocy, politycznych zawirowań (akcja filmu rozgrywa się pod koniec lat 70.). Zajęte romansami wczasowiczki nie wiedzą nic o istnieniu tamtej rzeczywistości. Nie pasuje on do wizji "wyspy szczęśliwej", sprzedawanej przez biura podróży. Ich codzienne życie w Ameryce czy Europie Zachodniej zapewne też odbiega od popularnych wyobrażeń karaibskiego playboya, który marzy o ucieczce do lepszego świata. Obie strony karmią się więc stereotypami. Dzięki nim świat wygląda prościej. I nikomu nie przeszkadza fakt, że w postrzeganiu obcego fascynacja egzotyką mieszą się z rasistowskim, postkolonialnym poczuciem wyższości. Wszyscy uczestniczą tu w tej samej grze. Jedynie weteranka Ellen, na co dzień profesorka college'u, w smakowitej kreacji Charlotte Rampling przejrzała na wylot panujące zasady. Ona już nie ma złudzeń. Nie wierzy w mit szlachetnego dzikusa. Jedyne co, jej pozostało, to rozkoszowanie się rolą kapryśnej damy i czerpanie z tego maksimum przyjemności.